Trochę o filmie Wonder Woman 1984 (2020)

Posted by Gisele on July 8th, 2021

Drinku z wiodących motywów najnowszej ekranizacji losów Wonder Woman jest czas. Wykorzystywana przez Gal Gadot Diana Prince nie starzeje się, tylko płynie przez inne dekady ludzkich dziejów. Nawet ona nie istnieje jednak w mieszkanie cofnąć wskazówek zegara. Dlatego jeszcze tak atrakcyjna wydała się twórcom możliwość zaaranżowania ponownego spotkania amazońskiej bogini z tragicznie – lub daj martyrologicznie – zmarłym kochankiem. Rozdawaniem życzeń nie porusza się w ostatnim przykładzie dziarski dżin rodem ze świata Aladyna, tylko tajemniczy kamień. Mimo różnych napomnień zebranych także za okresów dzieciństwa na Themyscirze, panna Prince – a wraz spośród nią wiele nowych osób – oddaje się jego wpływowi. Niestety, efekty jej wad nie są tak ekscytujące, jak twierdzili. https://filmyzlektorem.pl/

Z złych okopów Również wojny światowej zabieramy się tym jednocześnie do szałowego świata lat 80., którego "retrofuturystyczna" reprezentacja przywołuje na badaj wizję przyszłości z tamtej grup "Powrotu do przyszłości". Jeszcze to szybsze, kolorowe samochody pędzą niebezpiecznie po drogach, młodzież w ostatnich ciuchach śmiga na deskorolkach, a dzieci radośnie biegają z rodzicami po wielkim centrum handlowym. Zapewne nie brakuje fast foodów, ekskluzywnych witryn sklepowych czy ruchomych schodów, i z walkmanów i głośników rozbrzmiewają odpowiednio wybrane muzyczne przeboje (patrz: Frankie Goes To Hollywood, "Welcome to the pleasuredome", 1984). Jeżeli idzie o scenografię, kostiumy i fryzury, trzeba przyznać, że filmowa lekcja została przez twórców sumiennie odrobiona. Dopracowanie "faktury oraz kształtów" nie idzie jednak w parze spośród aktualnym, co rozumie się za barwną fasadą. Prawdziwą kulą u nogi nowej "Wonder Woman" jest znacznie ciosany scenariusz i pływająca spośród niego – jakże oldschoolowa (by nie powiedzieć wręcz: zacofana myślowo) – filozofia.

Po dynamicznym prologu na Themyscirze oraz dość udanej sekwencji łapania zbirów w galerii handlowej następuje festiwal tautologii, jaskrawych kontrastów, powielania wizualno-narracyjnych klisz oraz krzywdzących stereotypów. Z skutecznej wojowniczki Diana przemienia się w atrakcyjną singielkę, której 70-letniego weltschmerzu nikt nie stanowi w stopniu ukoić. Wonder Woman oczywiście wieczorami siada sama przy restauracyjnym stoliku, wokół niej marzy się od zakochanych par idących pod rękę, a jedna amazońska księżniczka na swoje pytanie kelnera, czy ktoś do niej da, odpowiada wymownie, iż na nikogo nie czeka. Bo choć za dnia Wonder Woman ratuje świat, więc w nocy samotnie ma w satynowej pościeli. I właśnie przez taką kiczowatą dosadność trudno uważać jej kłopoty z czułością czy powagą.

Po jakiejś stronie mamy zatem nieszczęśliwą boginię, a po drugiej i – wpatrzoną w nią równie nieszczęśliwą koleżankę z produkcji Barbarę Minervę – kobietę serdeczną, niegłupią (choć chwilami strasznie naiwną), lecz wedle obowiązujących schematów społecznych – po prostu nieatrakcyjną. Ponieważ twórcy przedstawiają jako "loserkę", "roztrzepaną okularnicę" również "prostą myszkę", nie odda się bardziej podbić kreskówkowej charakteryzacji postaci wykorzystywanej przez Kristen Wiig (dobitnym przykładem niedopasowania kobiety do sztampowo pojętej przez twórców kobiecości będzie dla przykładu nieumiejętność postępowania w szpilkach). Nietrudno zatem się domyślić, jakie życzenie wypowie ślamazarna archeolożka przed magicznym kamykiem. Bycie "niczym Diana" dostarczy jej nie tylko pożądaną uwagę ze strony otoczenia (i w szczególności przystojnych mężczyzn), lecz i szereg nadprzyrodzonych mocy. A ponieważ za ekspresowe spełnienie marzeń spotka jej słono zapłacić, Minerva z kumpeli zmieni się – przynajmniej na papierze – w centralną antagonistkę "Wonder Woman 1984".

Wisienką na torcie jest wysoki – oraz znacznie problematyczny – powrót Steve'a Trevora. Fani i fanki zorganizowali pospolite ruszenie, a scenarzyści wskrzesili nieboszczyka. A konkretniej – wsadzili jego świadomość w ciało przypadkowego gościa, w jakim Diana dostrzega nieodmiennie Steve'a. Patty Jenkins tłumaczyła ten niesamowity manewr chęcią nawiązania do handlowej w filmach lat 80. konwencji zamiany ciał. Idąc tym kluczem, trudno nie spytać twórców – właśnie na głowę – co faktycznie dzieje się z "wnętrzem" człowieka, którego ciało jest (dokładnie) wykorzystywane? Nawet gdy otrzymamy w ramach schematu, że tak po prostu jest, więc oraz tak potencjał komediowy pochodzący z takiego "przemieszania" ciał nie stał w sumy wykorzystany. A jedno ze spotkań Diany z "pięknym mężczyzną" (serio, faktycznie jest podpisany na liście płac) może śmiało walczyć o posiadano najbardziej cringe'owej sceny roku.

Ofiarą swoistej "ironii czasu" jest dodatkowo tenże film Patty Jenkins. Pierwotnie zaplanowana na połowę 2020 roku premiera "Wonder Woman 1984" wpisywałaby się bezpośrednio w kadencję rządów Donalda Trumpa. Nie zawiera wątpliwości, że strona groteskowego, populistycznego przedsiębiorcy jest wzorowana na osobie byłego prezydenta USA. Samozwańczy dyktator obietnicami pragnie odkupić swoją miałkość i życiowe traumy. Obietnicami – dodajmy – pokrytymi cudzą krzywdą i wspaniałymi, ukrytymi wyrzeczeniami. Złoczyńca nie odziedziczył prawie żadnych cech po naszym pierwowzorze komiksowym, z elementem możliwości telepatycznej manipulacji ludzkimi umysłami (jako "osobę telewizyjna" planuje być gościu na kształt Anatolija Kaszpirowskiego). W wykonaniach Maxa Lorda nie ma ładu oraz sklepu, tylko dzika żądza akumulacji. W sezonie, jak w zysku spełnienia jednego z oczekiwań na arabskiej pustyni wyrasta kamienny mur dzielący mieszkańców, nie mamy wątpliwości, że to zaczęcie do popularnych – oraz wreszcie niezrealizowanych – planów politycznych Trumpa. Zupełnie innej mocy nabrałyby te części, podobnie jak filmowe zwrócenie się z perspektywą graną przez Pedro Pascala (co ciekawe w kontekście powyższej sugestii – aktora latynoskiego pochodzenia).

O ile poprzednia odsłona przygód walecznej bogini dała nam kilka naprawdę niezapomnianych scen i sekwencji, o tyle "Wonder Woman 1984" kuleje dodatkowo na tym tłu. Albo w następnym filmie Patty Jenkins odnajdziemy tylko jedną kolej na miarę – kultowego już – biegu Diany po zniszczonej działaniami wojennymi "ziemi niczyjej"? Albo na następnym planie najnowszej opowieści znajdziemy równie ważne postacie jak chociażby Etta Candy czy Doktor Maru? Sukces pierwszej filmowej "Wonder Woman" budował się w długiej skali na tymże, że silna bohaterka przejmowała swoimi odważnymi działaniami wojenną przestrzeń oraz narrację, którą jeszcze twórcy literaccy czy filmowi rezerwowali przede każdym dla dorosłych postaci. Filmowa Diana była się – co stanowi bardzo istotne zwłaszcza z obecnej perspektywy – inspiracją, a dla niektórych wręcz nowoczesną ikoną kobiecej siły. "Wonder Woman" w wydaniu Gal Gadot świadomie nie pragnęła się wprowadzić w częsty obraz amazońskiej księżniczki jako seksbomby oraz ucieleśnienia męskich fantazji.

Jak trzyma w prologu generał Antiope (Robin Wright): "Nie można chodzić na skróty". Dlaczegi zatem Patty Jenkins – wchodząc w perwersyjną zabawę z niezbyt bystrymi konwencjami kina dekady lat 80. – zdecydowała się zrobić krok w koniec? Dlaczego twórcy powielają krzywdzące schematy związane z reprezentacją bohaterek na ekranie, działając je karykaturami? Dlaczego cały spektakl kradnie ostatecznie Steve Trevor, którego wspaniałomyślność ujawnia się niezbędna, aby Diana mogła jeszcze uratować świat przed totalną zagładą? Choć reżyserka rozmawia o mądrych Amazonkach, sama za daleko nie chce namawiać do serca ich rad.

Like it? Share it!


Gisele

About the Author

Gisele
Joined: January 5th, 2021
Articles Posted: 17

More by this author