Coś więcej o filmie Wonder Woman 1984 (2020)

Posted by Fredda on July 31st, 2021

Drinkiem z prowadzących motywów najnowszej ekranizacji losów Wonder Woman jest okres. Wykorzystywana przez Gal Gadot Diana Prince nie starzeje się, tylko dryfuje przez inne dekady ludzkich dziejów. Nawet ona nie istnieje ale w stanie cofnąć wskazówek zegara. Dlatego i tak kusząca dała się twórcom możliwość zaaranżowania ponownego spotkania amazońskiej bogini z tragicznie – czy wręcz martyrologicznie – zmarłym kochankiem. Rozdawaniem życzeń nie poleca się w tym przypadku dziarski dżin domem ze świata Aladyna, tylko tajemniczy kamień. Mimo różnych napomnień zebranych także za czasów dzieciństwa na Themyscirze, panna Prince – a wraz spośród nią znacznie innych stronie – sugeruje się jego wpływowi. Niestety, skutki jej wad nie są tak ekscytujące, jak dbali.

Z czarnych okopów I wojny światowej poruszamy się tym całkowicie do szałowego świata lat 80., którego "retrofuturystyczna" reprezentacja zaprasza na naukę wizję przyszłości z drugiej połów "Powrotu do przyszłości". Coraz to mocniejsze, kolorowe samochody pędzą niebezpiecznie po ulicach, młodzież w atrakcyjnych ciuchach śmiga na deskorolkach, a dzieci radośnie biegają z rodzicami po dużym centrum handlowym. Zapewne nie brakuje fast foodów, ekskluzywnych witryn sklepowych czy ruchomych schodów, a z walkmanów i głośników rozbrzmiewają dobrze wybrane muzyczne przeboje (patrz: Frankie Goes To Hollywood, "Welcome to the pleasuredome", 1984). Jeśli idzie o scenografię, kostiumy i fryzury, trzeba przyznać, że filmowa lekcja została przez twórców sumiennie odrobiona. Dopracowanie "faktury i stylów" nie idzie jednakże w parze z ostatnim, co czai się za barwną fasadą. Prawdziwą kulą u nogi nowej "Wonder Woman" jest dużo ciosany scenariusz i schodząca z niego – jakże oldschoolowa (by nie powiedzieć wręcz: zacofana myślowo) – filozofia.

Po dynamicznym prologu na Themyscirze również całkiem udanej sekwencji łapania zbirów w galerii handlowej następuje festiwal tautologii, jaskrawych kontrastów, powielania wizualno-narracyjnych klisz oraz krzywdzących stereotypów. Z przebojowej wojowniczki Diana zmienia się w szykowną singielkę, której 70-letniego weltschmerzu nikt nie istnieje w kształcie ukoić. Wonder Woman oczywiście wieczorami siada sama przy restauracyjnym stoliku, wokół niej marzy się od zakochanych par idących pod rękę, i jedna amazońska księżniczka na bezpośrednie pytanie kelnera, czy ktoś do niej dołączy, odpowiada wymownie, że na nikogo nie czeka. Bo choć za dnia Wonder Woman ratuje świat, zatem w nocy samotnie ma w satynowej pościeli. Również właśnie przez taką kiczowatą dosadność trudno mówić jej kłopoty z czułością czy powagą.

Po jednej stronie mamy zatem nieszczęśliwą boginię, i po drugiej i – wpatrzoną w nią równie nieszczęśliwą koleżankę z książce Barbarę Minervę – kobietę serdeczną, niegłupią (choć chwilami strasznie naiwną), lecz wedle obowiązujących schematów społecznych – po prostu nieatrakcyjną. Ponieważ twórcy są jako "loserkę", "roztrzepaną okularnicę" również "stałą myszkę", nie odda się bardziej podbić kreskówkowej charakteryzacji postaci wykonywanej przez Kristen Wiig (dobitnym przykładem niedopasowania osoby do sztampowo pojętej przez twórców kobiecości będzie dla przykładu nieumiejętność postępowania w szpilkach). Nietrudno to się domyślić, jakie życzenie wypowie ślamazarna archeolożka przed magicznym kamykiem. Życie "niczym Diana" da jej nie tylko chcianą konsultację ze karty otoczenia (i w szczególności przystojnych mężczyzn), lecz także szereg nadprzyrodzonych mocy. A ponieważ za ekspresowe spełnienie marzeń spotka jej moc zapłacić, Minerva z kumpeli przemieni się – przynajmniej na papierze – w główną antagonistkę "Wonder Woman 1984". zobacz więcej informacji

Wisienką na torcie jest znany – również niezwykle problematyczny – powrót Steve'a Trevora. Fani oraz fanki zorganizowali pospolite ruszenie, a scenarzyści wskrzesili nieboszczyka. A konkretniej – wsadzili jego duszę w ciało przypadkowego gościa, w którym Diana dostrzega nieodmiennie Steve'a. Patty Jenkins tłumaczyła ten szczególny manewr chęcią nawiązania do taniej w filmach lat 80. konwencji zamiany ciał. Idąc tym tropem, niestety nie spytać twórców – właśnie na analizę – co tak dzieje się z "wnętrzem" człowieka, którego ciało jest (wręcz) wykorzystywane? Nawet gdyby weźmiemy w ramach projektu, że tak po prostu jest, toż a właśnie potencjał komediowy płynący z takiego "przemieszania" ciał nie został w pełni wykorzystany. Zaś jedno ze spotkań Diany z "przystojnym mężczyzną" (serio, oczywiście jest podpisany na liście płac) może śmiało walczyć o miano dużo cringe'owej sceny roku.

Ofiarą swoistej "ironii czasu" jest zresztą sam film Patty Jenkins. Pierwotnie zaplanowana na połowę 2020 roku premiera "Wonder Woman 1984" zapisywała się zdecydowanie w kadencję rządów Donalda Trumpa. Nie pamięta wątpliwości, że stronę groteskowego, populistycznego przedsiębiorcy jest wzorowana na figurze byłego prezydenta USA. Samozwańczy dyktator obietnicami pragnie odkupić swoją miałkość i życiowe traumy. Obietnicami – dodajmy – pokrytymi cudzą krzywdą oraz dużymi, ukrytymi wyrzeczeniami. Złoczyńca nie odziedziczył prawie żadnych cech po prostym pierwowzorze komiksowym, z wyjątkiem możliwości telepatycznej manipulacji ludzkimi umysłami (jako "osobę telewizyjna" planuje być gościu na układ Anatolija Kaszpirowskiego). W działaniach Maxa Lorda nie ma ładu i sklepu, tylko dzika żądza akumulacji. W sezonie, jeśli w sukcesu spełnienia drinka z życzeń na arabskiej pustyni wyrasta kamienny mur dzielący mieszkańców, nie mamy wątpliwości, że to odniesienie do osławionych – oraz ostatecznie niezrealizowanych – planów politycznych Trumpa. Zdecydowanie innej mocy wybrały te sprawy, także jak filmowe oddanie się z budową wykorzystywaną przez Pedro Pascala (co dobre w układzie powyższej sugestii – aktora latynoskiego pochodzenia).

O ile poprzednia odsłona przygód walecznej bogini zapewniłaś nam kilka naprawdę niezapomnianych scen i sekwencji, o tyle "Wonder Woman 1984" kuleje także na tym polu. Czyli w nowym filmie Patty Jenkins odnajdziemy przynajmniej jedną sekwencję na moc – kultowego już – biegu Diany po zniszczonej działaniami wojennymi "ziemi niczyjej"? Czyli na różnym planie najnowszej opowieści znajdziemy równie pamiętne osoby jak choćby Etta Candy czy Doktor Maru? Sukces pierwszej filmowej "Wonder Woman" umieszczałem się w licznej różnicy na tym, że silna bohaterka przejmowała swoimi odważnymi działaniami wojenną powierzchnię i narrację, którą jeszcze twórcy literaccy czy filmowi rezerwowali przede wszystkim dla dorosłych postaci. Filmowa Diana stała się – co stanowi nadzwyczaj istotne zwłaszcza z dzisiejszej perspektywy – inspiracją, a dla niektórych wręcz nowoczesną ikoną kobiecej siły. "Wonder Woman" w wydaniu Gal Gadot świadomie nie wybierała się wpisać w normalny obraz amazońskiej księżniczki jako seksbomby oraz ucieleśnienia męskich fantazji.

Jak przechowuje w prologu generał Antiope (Robin Wright): "Nie można przechodzić na skróty". Dlaczegi zatem Patty Jenkins – zachodząc w perwersyjną grę z niezbyt bystrymi konwencjami kina dekady lat 80. – zdecydowała się zrobić krok w koniec? Dlaczego twórcy powielają krzywdzące schematy połączone z reprezentacją bohaterek na ekranie, wynosząc je karykaturami? Dlaczego cały spektakl kradnie ostatecznie Steve Trevor, którego wspaniałomyślność ukazuje się niezbędna, aby Diana mogła jeszcze uratować świat przed totalną zagładą? Choć reżyserka opowiada o mądrych Amazonkach, sama za bardzo nie chce mieć do centra ich rad.

Like it? Share it!


Fredda

About the Author

Fredda
Joined: January 5th, 2021
Articles Posted: 15

More by this author